Królowa matka – mistrzyni logistyki i biznesu, bezwzględna rozbójniczka zwana łotrzycą jezdną oraz autorka hitu, który jest muzycznym bestsellerem na całym świecie od ponad 200 lat – Mazowsze ma szczęście do niezwykłych kobiet, których śladów poszukamy dziś na zamkach, w opowieściach i pewnej cukierni…
LITWINKA, MAZOWIECKA PIASTÓWNA I WŁOSZKA
Anna Radziwiłł
Początek XVI wieku to na Mazowszu czas rządów kobiecych rąk. Dwie pierwsze władczynie nosiły imiona Anna i starały się zabiegami dyplomatycznymi oraz nieustępliwością zapewnić księstwu mazowieckiemu niezależność. Niekiedy splatają się w zbiorowej pamięci w jedną postać mocarnej Anny Mazowieckiej, księżnej o mężnym sercu, niewieście, która bez lęku sprzeciwiała się polskiemu królowi.
Anna Radziwiłł, córka kanclerza wielkiego litewskiego, żona księcia mazowieckiego Konrada III Rudego, pozostawiła po sobie mnóstwo dobrych wspomnień i materialnych śladów. W 1503 r., po śmierci męża, została regentką i rządziła księstwem mazowieckim w zastępstwie swoich nieletnich synów do roku 1518 (nominalnie, bo realnie aż do swojej śmierci w roku 1522). Powstrzymywała próby dołączenia (inkorporowania) księstwa do Korony, poszerzyła granice księstwa, dbała o rozwój i bezpieczeństwo swojego dziedzictwa.
To na jej polecenie graniczna twierdza Liw została rozbudowana: mury podniesiono do wysokości 12 metrów, wzmocniono basztę i postawiono wieżę bramną z mostem zwodzonym i żelazną bramą.
Mieszkańcy Ostrowi Mazowieckiej do dziś pamiętają gospodarnej władczyni nadane przywileje (4 jarmarki rocznie i 1 targ tygodniowo), dzięki którym miejscowość założona na surowym korzeniu mogła się rozwijać i rozkwitać. Do dziś jest to jedno z niewielu miast posiadających pomnik przedstawiciela dynastii Piastów mazowieckich – właśnie księżnej Anny.
Anna Mazowiecka
Córka Anny, także Anna zwana Mazowiecką, była ostatnią z rodu i to w jej rękach aż do 1537 roku pozostawał ostatni skrawek księstwa – wspomniany wcześniej zamek w Liwie. Nie bała się tutaj nawet króla Zygmunta Starego, z którym weszła w spór.
Po inkorporacji księstwa mazowieckiego zachowała m.in. Garwolin, dwór w Warszawie oraz właśnie Liw. I choć za koniec niezależnego Mazowsza uważany jest rok 1526, to w Liwie i pozostałych włościach Anny Mazowieckiej księstwo istniało realnie jeszcze przez 11 lat.
Bona Sforza
O warownię na pograniczu tym razem polskiego królestwa i księstwa litewskiego zadbała jeszcze jedna mazowiecka władczyni, pochodząca z dalekiego księstwa Bari Włoszka Bona Sforza. Wdowa po królu Polski Zygmuncie Starym otrzymała księstwo mazowieckie jako wdowią oprawę i zarządzała nim przez kilka lat zapisując się w historii i legendzie jako ta, która potrafiła fantastycznie zarządzać powierzonym jej mieniem, ale też bezwzględnie wyciskać z niego pieniądze.
Bona zadbała o rozbudowę zamków w Liwie i Czersku, a także o remont twierdzy ciechanowskiej. To właśnie zapobiegliwej Włoszce przypisuje się sukces sadowniczy dzisiejszego zagłębia jabłkowego, ogrodnicze tradycje (włoszczyzna!) okolic Góry Kalwarii i upodobanie w tych okolicach do winnej latorośli.
W historii Ostrołęki ważnym rozdziałem jest opowieść o wpływie Bony na uczynienie z miejscowości nad Narwią ważnego ośrodka rzemieślniczego i handlowego, bo właśnie drogą wodną transportowano do Gdańska zboże i drewno. Ale w Nurze nad Bugiem z kolei do dziś opowiadana jest legenda o największych i najbogatszych kramach należących do królowej Bony, które tak ostro konkurowały z miejscowymi straganami, że lokalsi zgłosili się do króla na skargę. Obrażona królowa zamknęła kramy, klucze schowała pod głazem, a miasto, zamiast zyskać, zaczęło tracić dochody. Podobno Nur miałby szansę wrócić do dawnego bogactwa, gdyby ktoś te klucze odnalazł. Sęk w tym, że głaz z ukrytymi pod nim kluczami znalazł się z czasem pod wodami Bugu…
BARBARA, ŁOTRZYCA JEZDNA
Przysucha to już nie Mazowsze, lecz historyczna Małopolska, ale dziś województwo mazowieckie, więc nie omieszkamy tam zajrzeć, by poznać jedną z wyjątkowych kobiecych postaci – regionalną rozbójniczkę. Nazywała się Barbara Rusinowska i była z pochodzenia szlachcianką.
Urodziła się w Przysusze i podobno nie była początkowo taką niegrzeczną dziewczyną. Dopiero śmierć ojca, który próbował ocalić katowanego chłopa i sam został za tę interwencję zamordowany, obudziła w Barbarze najgorsze instynkty.
Ale może było inaczej? Inna wersja legendy opowiada bowiem, że Barbara udawała klasyczną szlachciankę, przyjmowała kawalerów starających się o jej rękę, ale gdy tylko opuszczali jej domostwo, wysyłała za nimi swoich rozbójników. Kolejny wariant ten historii: panna Rusinowska zawsze kochała konie, zwłaszcza cudze, i sięgała po nie bez oporów. Tak to się zaczęło, A później były już nie tylko konie…
Tak czy inaczej, Barbara zebrała z czasem bandę zabijaków, z którymi napadała na gospodarzy i kupców. Nosiła przydomek łotrzycy jezdnej. Ponoć jej kamraci śpiewali taką oto piosenkę:
Nasz pani Rusinowska,
już barwiczki na lica nie kładzie,
ale zawsze, tak jak drzewiej,
z mieczem, w kurcie, w butach z ostrogami,
po męsku nam przewodzi.
Z czasem Barbara Rusinowska tak się rozzuchwaliła, że wraz z całą bandą próbowała zdobyć Słupię (tę w obecnym świętokrzyskim). Na szczęście mieszkańcy dowiedzieli się wcześniej o planowanej napaści i przygotowali do obrony. Złapano też wtedy część kamratów łotrzycy, ale zbóje przepiłowali nocą kraty, zabili strażnika, uwolnili też z więzienia innych gagatków i uciekli w góry.
Barbara w końcu została złapana i powieszona – w męskim stroju, z mieczem u boku i w butach z ostrogami. Stało się to dokładnie w 1505 roku w Radomiu. Podczas obrad Sejmu, który uchwalił wówczas „Nihil novi”.
Podobno nie wszyscy jej kamraci zostali ujęci. I gdzieś tam siedzą w swoim Orlim Gnieździe, którego do dziś nikt nie znalazł, i liczą złote dukaty…
TEKLA, AUTORKA SUPERHITU
Tekla Bądarzewska to Mazowszanka wciąż niewystarczająco doceniona, na pewno nie na miarę swojej popularności poza granicami regionu i Polski. Jest kochana we Francji, a w Japonii wręcz uwielbiana. I to wszystko dzięki jednej melodii!
Jej kompozycja „Modlitwa dziewicy” nosi co prawda mało przebojowy tytuł, ale – opublikowana na papierze nutowym, bo w pierwszej połowie XIX wieku nie było innego nośnika dla muzyki – błyskawicznie stała się hitem na skalę międzynarodową. Pierwsze nuty można było kupić za 45 kopiejek w Warszawie. Potem ktoś to zawiózł je do Paryża i zaczęło się szaleństwo. Wszyscy to chcieli grać! Może niekoniecznie najwięksi koneserzy, którzy płakali przy muzyce Chopina, ale każdy, kto uczył się gry na fortepianie, a wtedy to była klasyka wykształcenia panien z dobrych domów, musiał te nuty mieć i umieć z nich korzystać! „Modlitwa…” napisana na fortepian doczekała się też mnóstwa opracowań na różne instrumenty – współcześnie powiedzielibyśmy: miksów – łącznie z wersją na orkiestrę symfoniczną.
Dziś składanek, na których udostępniono kompozycję Bądarzewskiej, jest mnóstwo, umieszcza się ją na kompilacjach z muzyką klasyczną, romantyczną, sentymentalną, a nawet relaksacyjną obok utworów Chopina, Vivaldiego czy Mozarta, a jeden z najwybitniejszych twórców musicalowych Kurt Weil wykorzystał ją w swojej operze.
Słyszeliście wcześniej o Tekli Bądarzewskiej? Mam nadzieję, że tak, ale trzeba przyznać z pokorą, że pierwsza płyta z kilkunastoma odkrytymi niewiele wcześniej kompozycjami pani Tekli, bo świat znał do XXI w. tylko „Modlitwę dziewicy”, ukazała się dopiero w 2007 r. I to nie w Polsce, a w… Japonii! Polska edycja została wydana dopiero w roku 2012…
Na szczęście powoli zaczyna się zmieniać świadomość i wiedza na temat kompozytorki, która urodziła się w Mławie ok. roku 1829, a zmarła w 1861 r. w Warszawie. Została pochowana na Cmentarzu Powązkowskim w grobowcu rodziny Baranowskich (kwatera 181 rząd 1 miejsce 27/28). W jej rodzinnej Mławie w 2012 r. powstało Towarzystwo Miłośników Twórczości Tekli Bądarzewskiej, a rok później miejscowi radni podjęli decyzję o nadaniu Estradzie w Parku Miejskim imienia mazowieckiej artystki. Od pewnego czasu można też zjeść w Mławie ciastko Tekli. To makowo-serowe wilgotne ciacho ozdobione nutkami, wypiekane na sztuki na specjalne okazje lub zamówienie przez mławską Cukiernię Fantazja. Gdyby ktoś chciał skosztować tego lokalnego specjału, najlepiej zgłosić zapotrzebowanie 4-5 dni wcześniej.
Magdalena Walusiak